W poniedziałek 8. stycznia ukazał się w Gazecie Wyborczej artykuł “Karetki bez lekarzy”. Bydgoszczanie dowiadują się o planowanej od początku lutego likwidacji jednej z czterech “esek” – zespół specjalistyczny, z lekarzem. Problem dotyczy głównie braku personelu. Zamiast zespołu “S” powstanie zespół “P”, w którego składzie znajdują się ratownicy medyczni (jak w przypadku 12 pozostałych ambulansów na terenie miasta). Oczywiste jest, że szkoda pojazdu, który miałby stać pusty i nie udzielać nikomu pomocy. Decyzje podjęte przez władze WSPR dążą w tej sytuacji do zwiększenia bezpieczeństwa bydgoszczan. Jednak w artykule Gazety Wyborczej można przeczytać o oburzeniu młodych lekarzy.
Piszą do redakcji: “Sytuacja, w której zostawimy tylko trzy karetki specjalistyczne, licząc na pomoc “w razie czego”, będzie realnie zagrażać zdrowiu i życiu bydgoszczan. Karetki podstawowe naprawdę w bardzo wielu przypadkach nie są w stanie zapewnić pacjentowi należytej opieki medycznej”.
Ratownicy medyczni w Polsce od 12 lat wielkim trudem budują zaufanie społeczne do wykonywanego zawodu. Porównując z innymi krajami europejskimi zapewniają opiekę medyczną na najwyższym poziomie. Ratownicy w Polsce nie są po prostu “szkoleni” jak często podają media. Kończą studia licencjackie, następnie magisterskie, a niektórzy nawet robią doktorat. Mają obowiązek doskonalenia zawodowego, które weryfikowane jest co 5 lat. Kursy dodatkowe w ramach doskonalenia zawodowego często kończą się certyfikatami o renomie światowej. Dodatkowo kompetencje uzyskane w drodze rozporządzenia MZ pozwalają na samodzielne wykonywanie różnych procedur ratujących życie oraz podaż 47 leków. Po co więc podawać nieprawdziwe informacje i straszyć społeczeństwo?
W artykule, a potem przed kamerą TVN24 i w radiu pojawia się postać młodego lekarza rezydenta ze Szpitala Uniwersyteckiego im. dr. Jana Biziela, który komentuje sytuację, powiela nieprawdziwe informacje i dodaje niemerytoryczne treści. Twierdzi, że na Zachodzie pogotowie nie wymaga zespołu z lekarzem, bo tam ratownicy są inaczej szkoleni i mają inne uprawnienia – bzdura. Potęguje zaniepokojenie czytelników dodając informacje, że w najbardziej krytycznym momencie, jakim jest zatrzymanie krążenia u pacjenta, zespół z ratownikami “MUSI” wezwać do pomocy lekarza. Niestety nigdzie w przepisach nie ma informacji o takim obowiązku, a ambulans “S” wzywa się jeśli ratownik uzna, że pomocy rzeczywiście potrzebuje. Nie jest również konieczne wzywanie lekarza do odstąpienia od “reanimacji”, taka decyzja należy do zespołu “P” z ratownikami medycznymi.
Dalej jest jeszcze gorzej. Czytamy, że ratownik nie jest w stanie postawić prawidłowej diagnozy w przypadku niektórych chorób. Posiłkuje się dusznością w przebiegu zatorowości płucnej, gdzie pomoc pacjent może otrzymać tylko od lekarza z “S”, który poda “specjalistyczny lek”. W tym jest trochę racji. Bardzo często zarówno zespół z ratownikami jak i z lekarzem zabiera pacjenta do szpitala, dlatego, że nikt nie jest w stanie zdiagnozować problemu w domu, podać lek i wyleczyć. Niestety tym bardziej w przypadku zatorowości. Możemy i często podejrzewamy wiele jednostek chorobowych, ale ostateczna diagnoza odbywa się na poziomie SOR. W takich przypadkach nie ma różnicy między zespołem z lekarzem lub bez.
W obronie ratowników staje dyrektor WSPR, który nie tylko tłumaczy zaistniałą sytuację i uspokaja pacjentów, ale także przyznaje, że ratownicy mają często więcej wiedzy i praktyki w ratowaniu ludzi, niż lekarz z niewielkim stażem. Uważam, że to słuszne stwierdzenie, z powodu którego nikt nie powinien się obrazić. Warto byłoby wspomnieć, że dla przyszłych lekarzy zajęcia z medycyny ratunkowej prowadzą ratownicy medyczni praktykujący w pogotowiu. Nie tylko przekazujemy swoje doświadczenie, ale ćwiczymy też w atmosferze przyszłej współpracy. Szkoda, że takich informacji media nie przekazują społeczeństwu.
Nikogo nie zaskoczy fakt, że ratownicy, również ja, będziemy zaprzeczać kłamliwym informacjom i bronić siebie nawzajem. Jednak w środowisku medycznym po “naszej” stronie stoi także wiele osób, które są lekarzami, pielęgniarkami i innymi, którzy pracują dla pacjentów. Poniżej kilka pytań dla młodego lekarza, który ma inne podejście, niż to jakie czytamy w artykule.
Na pytania odpowiada Paweł Flisiński, lekarz w trakcie specjalizacji z anestezjologii i intensywnej terapii.
MR: “Karetki podstawowe naprawdę w bardzo wielu przypadkach nie są w stanie zapewnić pacjentowi należytej opieki medycznej” – Zgadasz się z tym?
PF: Nie, nie zgadzam się z taką opinią. Ratownicy, którzy pracują w zespołach wyjazdowych są w stanie zapewnić pacjentom bezpieczeństwo. Zespoły ratownictwa medycznego zostały stworzone po to by udzielić natychmiastowej pomocy, a także w przypadku gdy istnieje taka potrzeba w bezpieczny sposób przetransportować pacjenta do szpitala – i w znakomity sposób realizują te zadania. Sam niejednokrotnie miałem okazję widzieć profesjonalizm i olbrzymią wiedzę ratowników.
MR: Interesujesz się medycyną ratunkową, tą nie tylko w Polsce, ale również za granicą. Czy na Zachodzie opieka przedszpitalna opiera się głównie o specjalistyczne – z lekarzem?
PF: Było dla mnie dużym zaskoczeniem gdy poznałem systemy ratownictwa za granicą, ponieważ opierają się one właśnie o zespoły stworzone przez ratowników. Jednak co najbardziej uderza w takiej organizacji to współpraca. Ratownicy stanowią trzon organizacji i w razie potrzeby mają zawsze dostęp do lekarza – oni współpracują ze sobą, nie stanowiąc w żaden sposób konkurencji dla siebie.
MR: W przypadku, kiedy u pacjenta dojdzie do nagłego zatrzymania krążenia, czy jest potrzebne wzywanie przez ratowników karetki “S”. Czy poradzą sobie bez lekarza?
PF: Miałem okazję kilka razy dojechać z zespołem “S” do resuscytacji prowadzonej przez ratowników. Te które widziałem, prowadzone przez ratowników bydgoskiego pogotowia były przeprowadzone książkowo – zgodnie z wytycznymi ERC, tak, że pacjent był gotowy do zabrania lub ewentualnie podania leków.
MR: Dyżurowałeś w bydgoskim pogotowiu. Widziałeś “od środka” jak pracują ratownicy medyczni. Co mógłbyś powiedzieć na ich temat?
PF: Wiele się od nich nauczyłem. Podpatrując ich zachowania oraz nabyte przez lata przez nich umiejętności sam starałem się w wielu przypadkach działać podobnie. Często byłem bardzo pozytywnie zaskoczony tym co widziałem; gdzie potrafili w dosłownie kilka minut mieć przeprowadzone wstępne badanie pacjenta oraz już były wdrożone pierwsze potrzebne zabiegi. Często zastanawiałem się nad ich pokładami cierpliwości, ponieważ pogotowie w mniejszości przypadków jest wzywane do tego do czego zostało stworzone, więc musieli też działać w sytuacjach które nie są ich celem.
MR: Odnosząc się do przypadku “duszności i zatorowości” poruszonej w artykule. Jesteś w stanie rozpoznać w karetce zatorowość i podać cudowny lek? Czy jakikolwiek lekarz jest w stanie to zrobić?
PF: Zatorowość płucna jest bardzo poważnym rozpoznaniem, szczególnie niebezpiecznym dla pacjenta, ponieważ grozi bezpośrednio utratą życia. Można ją podejrzewać, jeżeli wywiad i objawy na nią wskazują, ale by potwierdzić rozpoznanie i tak potrzebne są badania w szpitalu. Wyposażenie karetki, mimo że dość bogate nie pozwala przeprowadzić wszystkich badań. Uważam, że w przypadku takiego podejrzenia i tak kluczową rolą jest transport do szpitala.
4 komentarze
Bardzo dobry artykuł! Również jestem lekarzem i mam doświadczenie w pracy z ratownikami. Wiadomo, w każdej branży zdarza się ktoś kto ogarnia mniej lub więcej, jednak obecne kształcenie ratowników jest tak skonstruowane, że są oni świetnie przygotowani do samodzielnej pracy, a lekarze mają stanowić jedynie wsparcie, w sytuacjach trudniejszych (z różnych przyczyn, często logistycznych, a nie wynikających z braku kompetencji) czy też wątpliwych. Szkoda, że wypowiedź jednego lekarza została tak rozdmuchana przez media i powoduje jakieś spięcia pomiędzy naszymi grupami zawodowymi. Na szczęście przekonana jestem, że osoby pracujące w branży ratunkowej podzielają poglądy Pawła Flisińskiego, z którymi ja również się identyfikuję. Warto jednak oczywiście uświadamiać społeczeństwu jak wygląda rzeczywistość, pamiętając o wzajemnym wspieraniu się! 🙂
Pozdrawiam!
dodajmy, ze doktor Flisiński jest na specjalizacji z AiIT nawet nie od miesiąca 🙂 ale zacnie już może się tym pochwalić.. brawo. medialnie. oby Cię ta specjalizacja, kolego, szybko utemperowała.
Jestem kardiologiem. Jeździłem w pogotowiu 8 lat. Uwielbiałem tą pracę. I zawsze powtarzałem, że to nie miejsce dla lekarzy. Z wielu względów. Przede wszystkim nie są tam potrzebni. Ratownicy są świetni w tym co robią. Miejsce lekarzy jest na SOR i oddziałach szpitalnych. Lekarze mają się zająć przede wszystkim diagnostyką i leczeniem (również pilnym), ale nie ratownictwem przedszpitalnym – to powinna pozostać domena ratowników. Dlaczego lekarze jeżdżą w pogotowiu? Powodów jest wiele. Ja np. bardzo to lubiłem, ci którzy nie czują, nie lubią medycyny ratunkowej może mnie nie zrozumieją, ale jest to pewien styl życia. A najbardziej prozaiczny powód pracy lekarzy w pogotowiu – często lepiej płatny i znacznie lżejszy/łatwiejszy dyżur niż na SOR (skali trudności nawet nie ma co porównywać, i tu proszę ratowników o nie obrażania się na mnie 🙂
Co do zatorowości płucnej. Nie znam nikogo kto podał tPA pacjentowi z podejrzewaną zatorowością płucną w warunkach przedszpitalnych. Natomiast bardzo chętnie wysłucham uzasadnienia (co do takiego podania leku) od osoby, która to zrobiła.
Pozdrawiam,
Michał
Wspaniale Pan operuje językiem. Świetnie napisane. Niejeden dziennikarz mógłby się od Pana uczyć. Że o pożytku społecznym Waszej pracy nie wspomnę. Pamiętajcie o tym w trudnych chwilach, że wiele osób to docenia i szanuje, nie tylko uratowani i ich rodziny. Pozdrawiam serdecznie!