Bez słów wstępu. Zapraszam do przeczytania wywiadu z ratownikiem medycznym Wojciechem Wołoszynkiem, który rok temu postanowił zmienić swoje życie. Jaki jest tego efekt? Sami się przekonajcie.
Maciej Romaniuk: East Midlands Ambulance Service. Jak tam trafiłeś?
Wojciech Wołoszynek: Decyzja o wyjeździe przyszła nagle. Wcześniej musiałem się zarejestrować w HCPC, to jest rejestr zawodów medycznych, m. in. Ratowników medycznych. Cała rejestracja trwała około roku i pochłonęła kilka tysięcy złotych. Cieszyłem się, że w ogóle udało mi się zarejestrować. Pomyślałem, że skoro się udało, to czemu nie aplikować o pracę? Wszedłem na stronę NHS Jobs i złożyłem podanie. Jest tak duże zapotrzebowanie, że prawie każdy Ambulance Service w kraju się tam ogłasza. EMAS odezwał się do mnie jako pierwszy. Zadzwonili, żeby umówić się ze mną na rozmowę, najlepiej w przyszłym tygodniu. Niestety pracowałem jeszcze w Polsce. Zabukowałem bilety na dalszy termin i poleciałem do Lincoln na dwa dni. Rozmowa kwalifikacyjna odbyła się na Bracebridge, gdzie mieści się biuro firmy. Trzy osoby w komisji zadawały pytania niezwiązane z zawodem. Interesowało ich to, jakim jestem człowiekiem, jaki mam charakter. Wszystkie kwalifikacje były już na papierze. Słyszałem, że czasem robią jakieś scenki na wstępie, ale ja tego nie miałem. Poza tym podałem w informacjach to, w czym muszę się doszkolić, żeby u nich pracować. Odezwali się wieczorem tego samego dnia z pozytywną decyzją. Wstępna umowa została wysłana do Polski. Dostałem też dwa tysiące funtów na start, żebym nie musiał martwić się o wynajęcie mieszkania. Słyszałem, że w takich miastach jak Londyn dają na początek znacznie więcej. Za szkolenia, które trwały jakieś cztery miesiące, płacili mi normalną pensję. Tak to się zaczęło.
Dostawałeś pensję za udział w samym szkoleniu, które trwało 4 miesiące?
Tak, od razu rozpocząłem szkolenie, za co zaczęli mi płacić. Jeździłem do Training Center w Lincoln. 7,5 godziny dziennie i pół godziny przerwy, która Ci przysługuje. Każdą godzinę szkolenia odejmują od godzin rocznych, które trzeba przepracować. Wyszło tak, że jeździłem 3 tygodnie na szkolenie, a jeden tydzień w miesiącu miałem cały wolny. Zdarzyło się, że miałem tydzień szkoleń, a dwa tygodnie siedziałem w domu.
Mogłeś liczyć na jakąś pomoc podczas samej rejestracji?
Wszystkich informacji szukałem sam. Nie ma nic w Internecie, a na forach piszą same głupoty. Sama rejestracja była jak zakup polisy życiowej. Jak widziałem, co się tutaj dzieje, z kontraktami, ze zwalnianiem ludzi, pomyślałem, że wypełnię całą rejestrację krok po kroku. We wszystkim wspierała mnie moja dziewczyna Ewelina, dawała mi dużo motywacji.
Nie tęsknisz za Wojewódzką Stacją Pogotowia Ratunkowego w Bydgoszczy?
Na początku bardzo. Nie mogłem się przyzwyczaić do nowej pracy. Nikogo tam nie znałem i miałem wrażenie, że wszyscy na mnie patrzą. Jednak duża część osób przyjęła mnie bardzo dobrze. Myślę, że nawet lepiej, niż kiedy zaczynałem pracę w WSPR. Nowa firma we wszystkim mi pomagała i nie mogłem na nich narzekać. Jeśli coś mi nie pasowało, miałem numer, pod który mogę zadzwonić i wszystko było jak należy.
Ratownicy w Anglii mają takie same przywileje jak strażacy czy jak policjanci?
Trochę inne. Różnice dotyczą wieku emerytalnego. Strażacy i policjanci przechodzą szybciej na emeryturę, ale ostatnio też wydłużyli im czas pracy, nie wiem dokładnie o ile. Ratownik pracuje do 67 roku życia. Ratownictwo jest służbą mundurową. Człowiek, który jest zatrudniony w NHS nigdy nie zostaje na lodzie. Jeśli w wieku na przykład 55 lat stwierdzę, że nie jestem już dalej w stanie jeździć w karetce, to oni mają nawet obowiązek załatwić posadę, która jest odpowiednia dla mojego stanu zdrowia. Tam w ratownictwie można pracować „za biurkiem”, u nas nie ma takich możliwości. Żeby dostać emeryturę, trzeba przepracować minimum 5 lat, tak jak w innych zawodach w Anglii.
Dlaczego zdecydowałeś się na pracę w Anglii? Przecież tutaj byłeś kierownikiem zespołu wyjazdowego w WSPR.
Tutaj pracowałem ponad 300 godzin miesięcznie. Jak złamałem obojczyk, po 2 tygodniach musiałem być w pracy. Ciężko jest uzyskać środki od ubezpieczyciela, kiedy naprawdę się coś stanie. Uratowało mnie to, że były wtedy jeszcze trzyosobowe „P”. Koledzy z zespołu zgodzili się sami przenosić pacjentów w razie potrzeby. Jeden z moich kolegów zachorował na nowotwór. Po dyżurze w uniformie siedział i czekał na chemioterapię… Tutaj jesteś jak „no life”. Do późna odsypia się dyżury, w domu nie ma się na nic ochoty; na rozmowy, na seks, na nic. Chcesz tylko się wyspać i musisz iść dalej do pracy. Kiedy masz z kolei kilka dni wolnego, już po dwóch nie wiesz co masz ze sobą zrobić. Dochodzisz wtedy do wniosku, że jesteś uzależniony od dyżuru i już byś na niego wrócił. Gdyby nie żeglarstwo, wróciłbym na dyżur, naprawdę. Dodam jeszcze, że jak tutaj zostaniesz kierownikiem zespołu, już dalej nigdzie nie pójdziesz, nic więcej ze sobą nie zrobisz. W Anglii jest rozbudowana ścieżka rozwoju. Można startować chociażby na Emergency Care Practitioner albo Team Leader. Można też zostać Locality Manager, a nawet Paramedic Consultant. Jest naprawdę wiele możliwości.
Rok temu mężczyzna – „poszkodowany” – strzelał do Ciebie z broni, którą zabrał asystującemu podczas wykonywania czynności policjantowi. Mocno go ranił. Nie myślałeś o zmianie pracy po tym incydencie?
Nie, ale to był znak, że decyzja o wyjeździe była słuszna. To był mój ostatni dyżur, jaki zrobiłem w Polsce. W dodatku to były nadgodziny. Zadzwonili do mnie, że nie mają kogo obsadzić na dyżur i żebym wziął dwunastkę na P9. Gdy odchodziłem z WSPR, wszyscy się fajnie zachowali, więc pomyślałem „wezmę ten ostatni dyżur”. To był ostatni wyjazd i pacjent chciał mnie zastrzelić… Babcia mi mówiła: „Jeśli z czymś kończysz, to nie bierz nic dodatkowego, po prostu to zakończ”. Ewelina też była przeciwna, żebym wziął ten dodatkowy dyżur. Chciała, żebym w tym czasie przygotował się do wyjazdu do Anglii.
A czy są tego jakieś inne skutki? Jesteś na przykład bardziej ostrożny?
Pierwsza sprawa. Prewencja w Anglii nie nosi broni. Mają paralizatory. To jest według mnie plus. Jestem bardziej ostrożny. Kiedy mam pacjenta, który się dziwnie zachowuje, a policja chce go wprowadzić do karetki, to pierwsze co: „proszę go przeszukać”. Ostatnio miałem sytuację, że prosiłem funkcjonariusza, żeby przeszukał pacjenta. Zapytałem, czy przeszukali. Oni „tak, tak”. Zaraz powiedzieli: „wiesz co – double check”. Teraz zawsze tak robię.
Jak duże występują różnice między ratownikami w Polsce, a tymi pracującymi w Anglii?
Ciężko powiedzieć, ponieważ każdy ambulance service ma swoje regiony. Co jest dziwne, one różnią się między sobą sposobem wykonywania czynności. Dopiero w zeszłym roku weszła ustawa, mówiąca o tym, że wszyscy mają mieć identyczne umundurowanie. Na przykład w Londynie ratownicy medyczni robią kardiowersję i stymulację, mogą to robić i to robią. W EMAS tego nie ma. Wszystko zależy od regulaminu firmy. Zdziwiłem się, kiedy po powrocie z wyjazdu gratulowali mi założenia kaniuli do żyły szyjnej zewnętrznej. To akurat mogą robić, ale tego unikają.
Praca opiera się o Wytyczne Europejskiej Rady Resuscytacji?
Praca opiera się o Joint Royal Colleges Ambulance Liaison Committee. To są wytyczne stworzone na Royal College of Physicians. Są bardzo podobne do ERC. Reanimację prowadzimy w ten sam sposób, co tutaj. Trochę uproszczona jest resuscytacja dzieci i niemowląt.
Zaplecze sprzętowe jest lepsze czy gorsze?
Mogę powiedzieć tylko na podstawie firmy, w której pracuję. Opatrunki to kpina. Mamy chustę trójkątną, najtańszy bandaż i gazy. Nie ma bandaży elastycznych ani Codofixu. Ostatnio dostaliśmy za to zestaw taktyczny, jest staza i opatrunek hemostatyczny w proszku. Wszystkie defibrylatory to Lifepak 15. Mamy zminiaturyzowany respirator. Lucas jest tylko na Rapid response vehicle. W naszej firmie jest to Skoda Octavia combi, jeździ tam tylko jeden ratownik medyczny. Jeśli mam pacjenta z NZK, dyspozytorka wysyła ratownika z Lucasem. Ma to sens. On i tak zazwyczaj jest pierwszy. Paradoksem jest to, że on nie może założyć tego sam. Wykonuje tylko BLS, do czasu naszego przyjazdu. Takie są procedury. W rzeczywistości wielką rolę odgrywają ludzie z organizacji Lives. Są to wolontariusze, którzy mają swoje dyżury pod telefonem w domu. Obowiązuje ich grafik. W każdej miejscowości, która jest zrzeszona, wymieniają się telefonem , na który przychodzi informacja o zdarzeniu. Dostają nawet oznakowane auta. Oni są bardzo szybko i jest ich cała masa. Lives zrzesza wolontariuszy akurat tylko w Lincolnshare. Z takim wolontariuszem ratownik z RRV może już założyć Lucasa. Wśród wolontariuszy jest mnóstwo różnych ludzi, są to czasem osoby bez żadnego wykształcenia medycznego, studenci medycyny albo ludzie po studiach medycznych. Ostatnio przyjechałem do pacjenta, przy którym czekał na nas wolontariusz mający 70 lat. W Lives mają różne szkolenia z BLS. To dobrze zorganizowana organizacja.
Wyjazdy do pacjentów w Anglii bywają trudniejsze?
Znacznie mniej bezdomnych, więcej narkomanów. Wielu po przedawkowaniu heroiny z zatrzymaniem oddechu. W Polsce nie miałem jeszcze takiego przypadku, a w Anglii kilku w przeciągu roku. W Anglii ratownik intubuje, kiedy uzna za stosowne. Nie czeka na NZK. W torbie mamy też i-gel oraz LMA. Ostatnio miałem takiego pacjenta w Bostonie. Co doszedł trochę do siebie, to zaraz znowu zatrzymywał się oddechowo. Jak przyjechaliśmy, to był już siny i zatrzymał się przy nas. Kolega podał mi worek i zacząłem go wentylować. Kolega to Emergency care assistant, tzw. „ECA”. Nie jeżdżę z ratownikami, niestety jest nas za mało. Wracając do pacjenta: założyłem mu do nosa strzykawkę i narcan nozzle, po czym podałem lek. Później już dostał kolejną dawkę dożylnie. Miałem wszystko przygotowane, włącznie z padami na klatce. Pacjent doszedł do siebie, wstał, odpiął się od monitora i podpisał papiery, że nie chce jechać.
Jaką funkcję pełnisz teraz w pogotowiu?
Pracuję jako ratownik medyczny. Hierarchia jest taka: ECA jest po 8 tygodniowym kursie, jeździ jako kierowca w zespole dwuosobowym z ratownikiem medycznym lub z drugim ECA, z powodu braków w kadrze. Wyżej od ECA jest EMT, który ma dłuższe szkolenie i większe kompetencje. Później jest ratownik medyczny, czyli paramedic. Jeszcze większe kompetencje posiada Senior Paramedic, ratownik, który może podawać około 60 leków i wykonywać wszystkie czynności w każdym ambulance service. Może również kleić rany. Jeśli chodzi o kompetencje, to Senior jest najwyżej. Są jeszcze różne role, które można wykonywać, takie jak na przykład Team Leader. W przypadku zgonu pacjenta lider dzwoni i pyta, czy jest się w stanie jechać na kolejną wizytę, czy wolałoby się jechać i odpocząć na podstacji. Zapomniałbym o ratownikach pełniących funkcję mentora. Zajmują się szkoleniem innych ratowników. Teraz jeżdżę w zespole dwuosobowym jako paramedic, ale chciałbym przejść na RRV/FRV. Tylko tam jesteś sam i język medyczny musisz mieć opanowany do perfekcji. Trzeba mieć trochę doświadczenia, bo nie ma kolegi, który pomoże Ci w razie potrzeby. W Polsce jeżdżący na karetce „P” ratownicy mogą się czasem posprzeczać, mają te same uprawnienia. W Anglii ECA nie ma zawodu klinicznego, więc ciężko podważyć mu decyzje kierownika zespołu.
Jeździsz w „double crew ambulance”, a gdzie zespoły „S” z lekarzem?
Nie ma w ogóle lekarzy w pogotowiu. Zgon też stwierdza paramedic, lekarz nie przyjeżdża.
Powiedzmy, że chcę pracować w Anglii jako ratownik medyczny. Jakie wymagania muszę spełnić?
Nie chcę podawać całej receptury, za dużo się nad tym napracowałem. Najpierw należy wejść na stronę HCPC i się zarejestrować. Trzeba przeznaczyć na to trochę pieniędzy. Ważne jest szkolenie języka, to podstawa. Jeśli ktoś nie jest w stanie sam wywnioskować z informacji podanych na HCPC jak to wszystko zrobić, to znaczy, że w ogóle nie powinien aplikować. Łatwiej jest się dostać ratownikom po studiach, nie wiem nawet, czy jest jeszcze możliwe aplikowanie po studium. To wszystko się zmienia. Certyfikat z angielskiego i badania lekarskie nie są wymagane. Dyplom musi być oczywiście przetłumaczony. Pierwszy okres w nowej pracy jest bardzo trudny i trzeba to przetrwać.
Jest potrzebne wyrównanie różnicy programowej?
W momencie, w którym Cię zatrudnią, wysyłają taki „skill gap”, który trzeba wypełnić. Zaznaczasz po kolei co robiłeś, czego nie robiłeś i tak dalej. Oni wysyłają to do odpowiedniej szkoły, w której wyrównujesz swoje umiejętności.
Lepszy czerwony czy zielony kolor uniformu?
Zielony. Tam szanuje się ratowników. Nie tylko dlatego, że bycie ratownikiem to prestiż, że to dobry zawód, dobrze płatny, ale dlatego, że ratujesz ludzkie życie. W większości restauracji służby ratunkowe mają zniżki, tak samo jest z abonamentem na telefon. Człowiek czuje się doceniony.
Od domu dzieli Cię ponad 1,5 tysiąca kilometrów. Czy to problem w relacjach z najbliższymi?
Ewelina przyjechała do mnie po miesiącu. Gdyby nie to, pewnie już bym wrócił. Zrezygnowała z pracy w banku. Z wykształcenia jest terapeutą dzieci z niepełnosprawnością umysłową. To bardzo trudny zawód za kiepskie pieniądze, tak jest w Polsce. Ja osobiście nie wyobrażam sobie takiej pracy i podziwiam ją, że chciałaby ją podjąć w Anglii. Teraz pracuje bardzo blisko miejsca gdzie mieszkamy, w restauracji. Pracę znalazła szybko. W Anglii są przed nią perspektywy i zupełnie inne warunki, w których może pracować. Mimo, że w banku nie zarabiała źle, to tutaj ma lepsze zarobki jako kelnerka i w mniejszym wymiarze godzin. Uczy się języka, żeby podjąć później pracę w swoim zawodzie. Jestem pewny, że niedługo będzie to możliwe, robi duże postępy. Naprawdę wiele jej zawdzięczam. Fenomenalne jest to, że teraz jestem w domu rodziców częściej, niż bywałem pracując w Bydgoszczy. Pracuję teraz 140 godzin miesięcznie, nie ponad 300. Bilety na samolot są tanie. Przy aktualnych zarobkach cenę biletu na samolot mogę porównać do ceny biletu na pociąg. Na transport do Polski potrzebuje około 6 godzin. Wszystko jestem w stanie pogodzić. Teraz mam 8 dni wolnego. Nie prosiłem o to, taki mam grafik. Tutaj nie wykorzystuje się ludzi, ale właśnie w nich się inwestuje.
Pracując teraz w EMAS patrzysz na polskie ratownictwo z innej perspektywy. Jakbyś je ocenił?
Tak jak są słabi i dobrzy lekarze, tak samo jest z ratownikami. Większość polskich ratowników jest świetnie wyszkolonych i wykształconych. Myślę, że jesteśmy w czołówce jeśli chodzi o kraje europejskie. Jest kiepskie bezpieczeństwo pracy i zły stosunek do pacjenta. Wszystko przez ilość godzin spędzonych w pracy. Czasami czułem, że nie mam w sobie wystarczająco dużo empatii do pacjentów. Tak działa wypalenie zawodowe. Teraz, kiedy idę do pracy, mogę się nią zająć w stu procentach, bo mam czas na swoje życie. Przede wszystkim różnica tkwi w polityce dźwigania, podnoszenia pacjentów. W Polsce to jest kompletne dno. W Anglii nie muszę podnosić nawet noszy. Tam używa się specjalnej windy lub rampy. Jeżeli jest rampa, to dołączona jest wyciągarka. Ciężkiego pacjenta nie wpycham do karetki, tylko nosze podpinam do wyciągarki i ona go wciąga do środka. Powszechne są też dźwigi do podnoszenia pacjentów. Pacjent ze stwierdzoną otyłością, jeśli jest niemobilny, ma zamontowanego hoist w domu. Zagwarantowane jest to przez państwo. Specjalnego sprzętu do przemieszczania pacjentów jest cała masa. Używamy nawet poduszek pneumatycznych do podnoszenia pacjentów, tak jak straż pożarna używa ich do podnoszenia samochodów. Roluję na to pacjenta, który leży, a poduszka go podnosi do pozycji do wstania. Ja tylko asekuruję, ale nie dźwigam. Poza tym ratownictwo w Anglii jest bardzo elastyczne. To co tam jest normalnością, tutaj jest niemożliwe.
W Anglii to dobry zawód, dobrze płatny, prestiżowy, z tradycjami, który istnieje tam od wielu lat. Dlaczego są takie braki kadrowe?
Charakter pogotowia zmienił się na przestrzeni lat, tak jak tutaj w Polsce. Pogotowie grało w karty i bilard, a jeden wyjazd na nocce to było dużo. Teraz jeździ się prawie non stop. Ludzie nie wytrzymują presji i odchodzą do innych zawodów. Mimo sprzyjających warunków nie wytrzymują stresu związanego z takim natężenie. Zostały stworzone nowe miejsca pracy w pogotowiu dla ratowników, nie tylko w karetce. To zabrało wiele osób. Niektórzy pracują też pod numerem 111. Pacjenci dzwonią z problemami medycznymi, żeby się poradzić przez telefon i zapytać, co mają zrobić. Druga sprawa. Populacja w Wielkiej Brytanii rośnie gwałtownie. Jest duży przyrost naturalny. Do Anglii przyjeżdża też coraz więcej imigrantów. Społeczeństwo rośnie, a ilość stacji pogotowia jest taka sama. Dlatego występuje teraz taki deficyt. Brakuje ludzi z wykształceniem. Studia w Anglii są płatne i niektórych po prostu nie stać na to, żeby zostać ratownikiem medycznym. Po za tym w Wielkiej Brytanii za sprzedawanie hamburgerów są dobre pieniądze, więc po co się kształcić? Braki kadrowe są na tyle poważne, że na osiem podstacji czasem są cztery zespoły, w których byłem jedynym ratownikiem. Reszta jeździła na RRV. Tak to wygląda, że w garażach stoją gotowe auta ze sprzętem, ale nie ma kto do nich wsiąść i jechać do pacjenta.
Jaki jest stosunek lekarza do ratownika medycznego?
Tam pacjenta przekazuje się dyżurnej pielęgniarce. Lekarzowi przekazuję pacjenta, na przykład na major traumę, ppci, lub koronarografię. Tak samo jest z pacjentem po udarze i w kilku innych sytuacjach. Różnica jest jeszcze taka, że tam lekarz z uwagą słucha ratownika i traktuje go z szacunkiem. Z lekarzami mam dobre układy. Są tacy, którzy jak mnie widzą to mówią po polsku „Jak się masz?”. Spotykając się w szpitalu możemy porozmawiać o różnych sprawach. Lekarz potrafi pomóc w przenoszeniu pacjenta, a nawet, jeśli jest potrzeba, przyprowadzi wózek. To są normalni ludzie, którzy pracują w szpitalu. Nie mają berła i korony.
Chciałbyś kiedyś wrócić do pracy ratownika medycznego w Polsce?
Nie pojechałem tam na zarobek, ale po to, żeby się rozwijać i normalnie żyć. Jeśli kiedyś stwierdzimy, że wracamy, to wrócimy, ale na pewno nie teraz. To, co się dzieje w ratownictwie w Polsce, nie skłania do myśli o powrocie. Bardziej myślę o przeprowadzce do Kanady, Nowej Zelandii, czy Australii. Tam, gdzie jest jeszcze lepiej. Szkoda, że w USA ratownik pracuje jako technik. Tam jest też bardzo dużo załatwiania.
Jakie masz dalsze plany związane z karierą zawodową?
Jest taki ambulance service, który nazywa się East of England. Firma niesamowicie dofinanosowana. Najgorsze ich karetki to roczne Mercedes Sprinter, a dla ratowników jeżdżących w RRV są takie auta jak nowy Ford Mondeo, Land Rover Discovery 4, czy Volvo XC 60. Czasem spotykam tych ratowników na granicy naszych rejonów. Złożyłem tam podanie na Senior paramedic. Dostałem informacje, że jestem na „short list”, a rozmowa odbędzie się 28 września. Wiem, że rozmowa trwa jakieś 3 godziny i składa się na egzamin teoretyczny, praktyczny, a także rozmowę z komisją. Praca tam to nie tylko lepszy sprzęt, ale jeszcze lepsze pieniądze. Senior paramedic może też przepisywać niektóre leki, a także zostawiać je w domu dla pacjenta, żeby potem przyjął je sam. Więcej osób dzięki temu zostaje w domu.
Dzięki za spotkanie i powodzenia.
Dzięki.
4 komentarze
Widze ze pomylilem kraje 😉 A zal wiadomo co sciska kiedy czarno na bialym widac jak wyglada system w Polsce.
Na jakim poziomie był Twój angielski kiedy wyjeżdżałeś do Anglii ? Zarówno ten medyczny jak i podstawowy komunikatywny.
Też planuję coś zmienić w swoim życiu bo Polska niestety nie daje nam szans na godne życie.
Witajcie
Teraz ja napiszę jak tutaj jest z tym ratownictwem w rzeczywistości.
Zarabia się więcej niż w Polsce to jasne.
Według mnie to jedyny plus.
Teraz minusy:
– brak własnej tzw. linii oznacza to, że pracujesz tam gdzie luka nawet w innym mieście
– anglicy to rasiści więksi od Polaków
– awans zapomnij max team leader
– wynajmiesz mieszkanie tylko że nie pozbędziesz się nigdy wilgoci i stęchlizny
– w razie oszczędności zostaniesz ECA
– pozbawią Cię znacznej części zarobków na państwo
– na kolegów nie masz co liczyć tutaj od razu donoszą na wszystko
Jest wiele minusów brakłoby mi czasu żeby to opisać. Ja kończę kontrakt za 3 miesiące i wracam. Nie mam zamiaru być niewolnikiem.
A w Polsce masz być zamiar mega niewolnikiem?